wtorek, 25 października 2011

Kapeć rozlazły

Ciszę przerywam, ponieważ ścisk w żołądku mnie złapał. Taki skurcz tępy, co to rozprzestrzenia się na całe ciało i  pochłania zapasy energii potrzebnej na przykład do spreparowania prezentacji ważnej w pałerpojńcie. W efekcie prezentacja owa utkwiła w martwym punkcie slajdu o nośnym tytule, a ja siedzę i ból żołądka próbuję uleczyć. Nie pomagają leki w ilości całego opakowania Relanium popitego shirazem hiszpańskim (cóż za dekadencja), nie leczy "Down in the Hole", ni krechy długości mojego ego. Zawodzą metody nacięć równoległych, prostopadłych, skośnych i ściegiem Richelieu. Nawet ostatnia deska ratunku, nałogowe regulowanie uczuć za pomocą mężczyzny gotowego na wszystko, przegniła dryfuje po wodach beznadziei. Innymi słowy, wszystkie metody znane i od lat stosowane tym razem okazały się bezskuteczne. I do jakiego lekarza mam się teraz zgłosić? Przecież żaden doktor od żołądka nie powie mi czegoś, czego bym nie wiedziała.

Postanowiłam więc sama sobie pomóc. Metodą rozumowania logicznego, jak profesor uczył, dotarłam do wniosku pewnego, opartego na poniższych przesłankach:

P(1) Boli mnie żołądek.
P(2) Ból żołądka ustępuje po wyrzyganiu treści.

Wniosek zatem logiczny, oparty o modensy srensy, wskazuje, że wyrzygać się powinnam. Co też czynię od paru minut. Profesorze mój, pamiętam jak 6 mi chciałeś do indeksu wpisać. Prawie doszłam. Czy tobie też podobały się moje nogi?

Skurcze żołądka wywołał robak taki jeden, taka trutka normalnie rozkoszna. Moje robaki też ze mną rozmawiają, a ten konkretny wspominać zaczął czasy dawne. Czasy szkolne. Czasy przepiękne. Czasy tak dobre jak heroinowa słodycz. Gdzie większość słów pisane było z wielkiej litery, bo wszystko było tak Ekstremalnie Ważne. Człowiek nie smucił się wtedy, nie cieszył, tylko bolało go w chuj albo jarał się i spalał. Gdy w głowie pojawiał się nowy pomysł, bez reszty się temu oddawał, pochłaniał, jakby bez tego życia nie było. Na nowe przygody zawsze odpowiadał gotowością i w imię smakowania żywotu rzucał się w otchłań najczarniejszą bez refleksji większej. Bo co też mógł wiedzieć o upadaniu? Robił te wszystkie smakowite rzeczy, których teraz się wstydzi albo żałuje. Rzucał się na życie jak głodna hiena na padlinę.

A nie jak teraz! Jak taki kapeć rozlazły!

Nienawidzę cię, kapciu. Za mądrość życiową, doświadczenie i odpowiedzialność cię nienawidzę. Za myślenie o konsekwencjach, za poszukiwanie bezpieczeństwa. Za harmonię i dbałość o balansowanie zaburzeń równowagi. Za niemoc. I za te chwile, kiedy się człowiekowi chce wszystko i nic jednocześnie. Dlaczego nic mnie nie pochłania? Dlaczego jaram się i stygnę w tym samym momencie? Kurwa, no!

Jak debil w tych kapciach, do tego szlafroka... Takie ważne rozwojowo kapcie prowadzą człowieka na emocjonalną Saharę.

Nie mogę dalej. Idę. Tiramisu sobie zrobię. Wrócę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz