niedziela, 30 września 2012

Tarta(r)



Potrafię być naprawdę okropna, kiedy się nie wyśpię. Jak zardzewiały drut kolczasty pod napięciem, który utknął ci w przełyku. Cały świat musi wiedzieć, że moje jakże wyrafinowane gusta cierpią z powodu jego miernoty i niedoskonałości. Nic mi się nie podoba. Sam Fernand Point mógłby mi zaserwować do łóżka śniadanie, a ja pewnie z pogardą skwitowałabym, że już wolę Czokapiki. Niemalże wszystko wokół mnie denerwuje, bo dzieje się za wolno, za szybko, za cicho, za głośno, za.... Lista "za" nie ma wtedy końca. W dodatku z chłodną obojętnością jamochłona zignoruję lekceważąco każde słowo do mnie wypowiedziane.

Choć może trudno w to uwierzyć, nigdy nie kłócimy się w takie dni. Każde z nas wie, co trzeba robić, żeby było najlepiej. Dla mnie tym razem była to tarta (kurki, rozmaryn, koziser, pomidorki). Pomogło.


 
Tylko przez chwilę tak wyglądał sobotni poranek. Nie wyspałam się. Najpierw walczyłam w nocy ze swoimi słabościami, a potem po prostu gapiłam się na cienie na suficie z telefonem w rękach. Topografię sufitu studiuję na poziomie intermidjet. 

Dziś bez muzyki, a dla odmiany ze zdjęciem. Na słuchawkach Sasza Grej, więc nie trudno się domyślić dlaczego rezygnuję z muzycznej oprawy. Jeżeli jej porno jest tak samo dobre, jak muzyka, to Sasza faktycznie powinna sprzedawać depilatory do jąder w TV Mango.

piątek, 28 września 2012

upiekłam





Tort upiekłam. Orzechowy biszkopt, kawowy krem i kandyzowane wiśnie w syropie. Dobry nawet.Taki piątek z wypiekami.

środa, 26 września 2012

O niczym

Ponarzekałabym na jesień. Zabrała mi światło i nie mogę robić ładnych zdjęć. No cóż... lato musiało się kiedyś skończyć.Choć zazwyczaj potrafię siebie przekonać do tej naturalnej kolei rzeczy, czasami pozwalam sobie po prostu we wszystko wątpić.



niedziela, 23 września 2012

I thought about you

Na śniadanie grzanki z wędzonym łososiem, jajkami w koszulkach i masełkiem koperkowym. Na obiad lekko pikantna zupa z mięsnymi klopsikami. Na kolację focaccia z czosnkiem, rozmarynem i solą morską. Teraz czekam na dzwonek piekarnika i za chwilę będę mogła wyjąć z niego rabarbarowe ciasto. Lubię takie dni, jak ten - kuchenno-łóżkowe, domowe. Od rana gotował ze mną John Coltrane, a teraz nad wypiekiem czuwa dla odmiany Miles. Jeszcze tylko Pinocchio i będę mogła wyłączyć światła w kuchni i zamknąć dzień. Lubię gotować w nocy. Lubię ten spokój i możliwość pobycia ze sobą. Choć rzadko bywam w takich chwilach sama... Cóż...

Miles i I Thought About You.




wtorek, 18 września 2012

Nie wytrzymam chyba...

Chodzi o to, że kiedy siedzisz z ludźmi, którzy dobrze się bawią i głośno śmieją, i czujesz, jak bezgranicznie słabe jest to wszystko, myślisz o tym, gdzie byś chciał teraz być najbardziej i widzisz tylko jedno miejsce, jeden punkt, jedno, i pomimo gwaru i zażartych dyskusji wokół jesteś przez chwilę w tym jednym miejscu, i kiedy nagle ktoś cię wyrywa z tego dobrego, i pyta czemu taka smutna, i zdajesz sobie sprawę, co się właśnie stało, jak bardzo chcesz, i jak nie możesz, to czujesz, że nie wytrzymasz, i wtedy wychodzisz pospiesznie, zabierasz klucz, zamykasz się i krzyczysz tak, żeby nikt nie słyszał i próbujesz się uspokoić, ale nic nie działa, dopiero plejer i słuchawki trochę, i bierzesz lapa, i starasz się o tym napisać, ale nie możesz, bo nie możesz, to wtedy przekraczasz już jakiś bazalny poziom wytrzymałości i już nic nie czujesz.

Bardzo, bardzo chcę już wrócić do domu.

The Knife i Silent Shout

poniedziałek, 17 września 2012

in a train cross-country

Wyjazd służbowy...

Nie chcę się rozpisywać na temat tych wszystkich rzeczy, które sprawiają, że ciężki on, jak żaden inny. Ze słuchawkami na uszach (C.N.Quintet), w pustym pokoju oświetlanym małą nocną lampką jest całkiem znośnie. Omija mnie szum rozbełtanych rozmów o warunkach pracy; o tym, kto ma ile i za ile, i jak ciężko. Emile się tu do mnie nie uśmiechają, a mdłe blond-pipki nie poprawiają swoich prostowanych grzywek. Nikt też raczej nie będzie opowiadał o metodach dymania kozy.

Kurwa...


wtorek, 11 września 2012

...and my glasses and a spaceship...

Skoro ostatnie dwa dni spędziłam przy kompie, pisząc od rana do nocy, to i z rozpędu, zanim padnę na twarz głową w kierunku najbliższego meczetu, napiszę i tu. Dzisiaj na talerzu groch z kapustą. To jedziemy:

Pierwsze, co mnie zafrasowało, zafrasobowiło i zafafluniło, to ogólna kondycja psychiczna młodzieży polskiej współczesnej. Matko bosko przenajświętszo! To przerażające, jak bardzo bierne, wyprane, wymemłane, zniechęcone i leniwe pokolenie nam wzrasta. Wiem to, ponieważ zdarza mi się współpracować przy animowaniu młodych dusz i brak jakiegokolwiek entuzjazmu, chęci i brak posiadania chęci w ogóle są dla mnie wręcz niepojęte. Bachory mają teraz takie możliwości. Chcesz zorganizować koncert - przyjdź, damy ci na to kasę z Unii. Chcesz pojechać na wycieczkę - masz, jedź! Wymyśl tylko po co i jedź w pizdu, a my zapłacimy. I nic! No w sumie to bym wziął w tym udział, ale to dzisiaj? A nie da się przez fejsa tego zrobić? A potem takie pokolenie idzie na studia, w szkole prywatnej, zamiejscowej, na jakieś zarządzanie kałem i kryzysem, żeby tylko był papier i pyta w dziekanacie: Czy na te studia to trzeba chodzić, czy wystarczy płacić? A można od razu magistra se zrobić? Bo ja bym chciała magistra, a nie chce mi się bawić w jakieś tam dojeżdżanie do Miasta. Rozpacz i załamka. Młodzież jest w tej chwili apatyczna jak dziwka po nocnym maratonie. Nic im się nie chce, w nic się nie angażują. Poznawanie świata następuje na drodze olajkowania. Nie próbuję, nie doświadczam, nie przeżywam, tylko lubię to albo nie. I tyle. Idea znika w gąszczu wpisów na tablicy. Uwaga terapeuci, bo za 20 lat czeka was wysyp żywych trupów. 

Jeśli zaś przy terapii jesteśmy, taką oto notatkę dziś odnalazłam: Przeprowadziłam rozmowę terapeutyczną ukierunkowującą przyszłościowo. Na taki wpis to mam ochotę się wyrzygać i z tych rzygów odczytać, na jaką to przyszłość ukierunkowała autorka pacjenta. No albo jesteś terapeutą i robisz notatkę z rozmowy, albo kurwa nie pisz mi takich kurwa herezji ty pindo z KUL-u i nie zmuszaj mnie do ich czytania i pogłębiania poczucia absurdu mojej pracy własnej, nnnooooo!!!! Dziękuję serdecznie.

W tym miejscu kończy się dziś mój flow, z Mount Eerie na słuchawkach. Między takimi tagami jak folk-pop, freak-folk czy lo-fi, znalazł się także tag: a campire and a tent and a flashlight and some matches and a tree and that river and my glasses and a spaceship and a really really big bear but the bear is really really far away. Umarłam.

Tyle w dziale Wydarzenia i komentarze. W środku gra Angels. Wszystkie piosenki ciągle o tym samym...




czwartek, 6 września 2012

Potrzeby



Dzisiaj zapadły ważne decyzje. Potrzeba było dokonać wyboru. Potrzeba było dokonać wyboru między potrzebami. Między potrzebami. Między potrzebą tworzenia własnej przestrzeni, a potrzebą prowadzenia sensownego życia. Obie potrzeby wymagają inwestycji. Chcę inwestować w sens. Chcę czuć, że to ma sens. On inwestuje w moje szczęście. Bezustannie. Moje szczęście.

Szczęścia czasami trzeba się nauczyć na nowo. Jak dalej żyć wiedząc, że nic już nie będzie tak dobre? Potrzeba się nauczyć. Trzeba chcieć. Mieć potrzebę. Mam. Ostatnio szczęście przepływa przeze mnie szerokim strumieniem. I jest tak dobrze... Tak potrzebuję, żeby to trwało. Chociaż na każdym kroku straszy, że jak się nie będę słuchać, to mi zabierze ten pierścionek:) Mam takie proste potrzeby. Takie banalne, że aż rozczulające. Zaangażowanie...

Tak sobie popiszę czasami. Bo potrzebuję pamiętać. Tak dużo było o nieszczęściu... A chcę też pamiętać, jak może być dobrze. Chwile największego szczęścia mam tak wyryte w pamięci, że o nich pisać nie potrzebuję. Nie potrzeba mi pisać np. o budyniu. Wszystko pamiętam.