niedziela, 27 maja 2012

Maj zapytania


W kolejnej odsłonie mojej kuchni egzystencjalnej... brak kuchni! O! Taka niespodzianka, żebyście się dziwili i zastanawiali, myśleli i pytali: "Ale jak to?". Maj zapytania. Maj bez odpowiedzi.




Na szczęście maj. Na szczęście ciepło. Zielona przestrzeń.

  
Niedzielny wypad na działkę zamienia się w kojący, pachnący balsam.


Wiem, że czasami trochę pierdolę od rzeczy.


 Czyż nie przepiękne te moje kwiatki?


Botwina w fazie wczesno-chłodnikowej.


 Mroczne irysy o cmentarnym, atramentowym kolorze.



Maj... Ou Maj...

poniedziałek, 14 maja 2012

Śniadanie Strażaka


Bananowe racuchy polane golden syrupem. Pachnące, rumiane, przyjaźnie współpracujące z patelnią. Najlepiej smakują ociekające cukrową słodyczą, ale mogą także pławić się w morelowej konfiturze albo zatapiać w czekoladowym sosie. Przepis pochodzi ze strony mojewypieki. Znajdźcie se.

Dziś obliczyłam, że w ciągu ostatnich 8 lat spotkałam ok. 6 atrakcyjnych mężczyzn. Atrakcyjny to taki, który sprawia, że jestem jak ten golden syrup polany na ciepłe bananowe racuchy - rozpływam się słodko i lepko, myślami przyklejam do obrazów, taka do wylizania się robię (slap). Z tych sześciu znam czterech, z tych czterech nie utrzymuję kontaktu z dwoma, jeden to błąd statystyczny, jeden to eddie vedder (slap). Z wyliczeń tych wynika, że w ciągu roku zatrzymuję się na mniej niż jednym mężczyźnie, a dokładnie na 0,75, czyli tak od kolan w górę, statystycznie rzecz jasna. Skąd taka matematyka od rana? Ano stąd. że. dziś. WYCZERPAŁAM LIMIT NA 2012!!!!! Maaaaaaamooooooo... (double slap). Kolejne 0,75 w moim goldensyrupowym równaniu na całe szczęście pozostaje w bezpiecznym nawiasie "[nieznajomy]". Żeby przybliżyć nieco dzisiejsze spotkanie, a może raczej napotkanie, muszę porzucić chwilowo matematyczne algorytmy na rzecz niejasnej chemii. 

Stałam przy okienku rejestracji w przychodni lekarskiej, za mną wiła się kaszląca kolejka. Oczekiwanie w tej konkretnej kolejce jest dla mnie zawsze stresem na miarę pierwszej miesiączki, a to dlatego, że specyficzne, sukowato-tępo-krowie podejście pań z rejestracji już dwukrotnie doprowadziło mnie do "Sceny". A "Sceny" bywają dramatyczne... Jednak dziś nowa pani była szczerze miła, nawet lekko wystraszona swoją opieszałością, która wcale mi nie przeszkadzała. Kiedy po raz trzeci poprosiła mnie o cierpliwość, ja po raz kolejny uśmiechnęłam się do niej, zaznaczając, że jest we mnie nieponaglające oczekiwanie. Stojąc tak przy okienku zaczęłam rozglądać się bezcelowo wokół, zanurzona w stresie związanym ze zbliżającym się badaniem. I wtedy napotkałam oczy. Enigmatyczne, nieustępliwe, uważne, wpatrzone we mnie oczy należące do wysokiego, kurwa jak przystojnego mężczyzny w okolicach 32 (slap). Oczy zatrzymały mnie na kilka sekund i zostały we mnie nawet po tym, jak lekko speszona odwróciłam głowę. Z lekkim uśmiechem na ustach zastanawiałam się czy dalej mi się przygląda. Ciekawość nie pozwoliła mi długo czekać w zawieszeniu. Chciałam zobaczyć kim jest ten mężczyzna, jak jest ubrany, jaką ma postawę, co mówi o sobie stojąc milcząco w kolejce do lekarza. Skierowałam wzrok na jego buty - czarne, wysokie, wiązane, prawdopodobnie chodzi w nich do pracy. Między butami a niedbale włożonymi w nie nogawkami czarnych spodni prześwitywała jaskrawa tkanina, spotykana u robotników fizycznych. Był wysoki, dobrze zbudowany, postawny; czyżby pracował na budowie? A może drogę pobliską naprawia? A może jedynie sprzedaje profesjonalny sprzęt ogrodniczy i wystawiony na działanie niesprzyjających warunków atmosferycznych przeziębił się biedaczek? Nie. Nie-e. Wiem, że nie-e, bo miał polar. Miał polar straży pożarnej. Dujugetit??!! STRAŻAK! (SLAP!). I nieustannie, patrzył się na mnie, uśmiechając się przy tym tak, że kurwa. Kurwa. 

Dostałam oczekiwany papier od pani w okienku. Wyleciałam pospiesznie nie oglądając się za siebie. O, takie to było napotkanie. Kolejne za rok. A teraz powrócę do matematyki. Zliczyłam 6 slapów, które dostanę po tym, jak jeden z sześciu przeczyta moją kolejną kulinarną opowieść. Jeden slap za każdego z sześciu mężczyzn. Choć jako jeden z nich może oszczędzi mi za siebie... Jako że jest wcześnie skupię się teraz na planowaniu Obiadu Skruchy oraz Ciasta Przebaczenia. Z badania wynika, że nie umrę teraz na raka żołądka.

poniedziałek, 7 maja 2012

Antyspołeczna Ryba



Obsceniczny pstrąg w cieście francuskim. Wypełniony po brzegi ugniecioną w ciepłych dłoniach masą ze słonego masła, musztardy dijon i drobno posiekanej natki pietruszki. Możesz do niego jednak włożyć to, co lubisz najbardziej; tak, jak lubisz najbardziej. Ciasno owinięty w rozwałkowane plastry dobrego, słonego boczku. Szczelnie otulony miękkim ciastem, lśniącym od delikatnie rozprowadzonego rozbełtanego jajka. Jednak wcześniej - z wydłubanymi nożem, rozpływającymi się w palcach oczami i wyszarpanymi z wnętrzności śliskimi skrzelami.

Ale ja nie o Rybie, tylko o przyjaźni prawdziwej chciałam...

Pozbawianie pstrąga oczu przypomniało mi historię mojej wieloletniej przyjaźni. Najlepszej, czystej, rozczulającej. To był pierwszy dzień na studiach, pierwszy wykład. Szybko zajęłam miejsce w przestronnej, wypełnionej słońcem sali wykładowej, dzięki czemu mogłam spokojnie przyglądać się powolnie wlewającemu się do środka tłumowi. W poczuciu podjarania wejściem w nowy etap życia, z zaciekawieniem obserwowałam mijających mnie ludzi. To było dla mnie ważne, żeby przyjrzeć się każdemu, kto wchodził do środka. Czułam, że przede mną niezapomniane kilka lat życia i interesowało mnie w czyim towarzystwie je spędzę. Poza tym - po prostu lubię gapić się na ludzi. I pamiętam, że wśród tej całej, liczącej grubo ponad 150 sztuk masie, tylko jedna osoba zwróciła moją szczególną uwagę. Potem okazało się, że jesteśmy w tej samej grupie, przypisani do siebie na najbliższe 5 lat. Staliśmy długo przed jakąś salą, czekając na zajęcia, więc Majfrend rozłożył przede mną na podłodze swoją kurtkę, usiadł i wskazał mi miejsce obok siebie. Usiadłam. Rozmawialiśmy. Na kolejnej przerwie znowu, i znowu, i znowu. W końcu razem wyszliśmy z budynku uczelni, ja w stronę akademika, on kilka przystanków dalej. Wiedziałam, że będziemy się przyjaźnić. Więc kiedy zapytał tego dnia, co mu mogę o sobie powiedzieć, odparłam: "Jak byłam mała wydłubywałam rybom oczy".

A on się zaśmiał. Zaznaczył, że to mija się z jego pojęciem normy, ale śmiał się.

No bo przecież FORFUCKSSEJK - nie znęcałam się nad zwierzętami! Leżały zdechłe, wypatroszone przez ojca ryby na stole, no to z nudów zaczęłam się nimi bawić. Oczywiście, że nie w "domek". Oglądałam je z każdej strony, zaciekawiona lepkością, chłodem, surowym zapachem. Rozciągałam płetwy, wkładałam palec w szeroko otwarty pysk. A jak dotykałam oczu, to one się tak przekręcały w oczodołach, że prawie na drugą stronę się odwracały. Zaciekawiona, chciałam im się przyjrzeć bliżej, od drugiej strony. I zaczęłam wydłubywać te oczy, żeby zobaczyć jak takie rybie oko wygląda całe, ale się nie dało. Wzięłam inną rybę, jednak ona też nie chciała oddać mi swojego oka do celów dziecięco-badawczych. Porzuciłam moją zabawę.

Ale czemu ja mu wtedy o tych rybach mówiłam, to tylko szatan jeden ogarnie. Wracając do mojego Majfrenda... wyznanie o rybach było zdaje się jednym z niewielu, jakie ode mnie usłyszał. Potrafiliśmy przegadać kilka godzin, potrafiliśmy przez kilka siedzieć w ciszy. Tak rzadko o sobie... Nie ciekawiło nas szczególnie wcześniejsze życie, nie wnikaliśmy we własne zachowania, w zasadzie chyba nawet nie bardzo staraliśmy się poznać. Bardziej nas pochłaniało komentowanie rzeczywistości, kontemplowanie jej. Bycie obok siebie było tak naturalne, że otoczenie uważało nas za wieloletnich znajomych i nikogo specjalnie nie dziwiła nasza hermetyczna przestrzeń. I niepojęte, i niesamowite, i kosmiczne jest to, jak dwoje tak bardzo różniących się od siebie ludzi, jak Grease od Terminatora 2, może łączyć tak harmonijna, trwała więź. Dobrze mieć takiego przyjaciela, który zupełnie inaczej doświadcza, inaczej przetwarza świat, ma zupełnie obcą wrażliwość i niezrozumiałe uwielbienie pewnych zjawisk. Dzięki temu, na przykład, można spędzić razem kilka godzin w samochodzie, podziwiając malownicze obrazy wsi polskiej, w drodze do szpitala psychiatrycznego, z wyciągniętymi nogami, słuchając Hendrixa, pędząc w stronę Słońca po niekończącej się trasie, z czystym umysłem.