wtorek, 20 listopada 2012

Karczoszki

Ryż z czerwoną soczewicą i kozim serem zjedzony, druga partia wytrawnych muffinek z koziserem, suszonymi pomidorami i oliwkami już w piekarniku, a to oznacza, że teraz mam czas dla siebie i wykorzystam go edukując. Ale po kolei...

Czasami to mi naprawdę wyjdzie w tej kuchni. I tak to lubię bezgranicznie, że aż mogłabym się rozpuścić jak biała czekolada w kąpieli wodnej. Na ten przykład muffiny - jeb, jeb, jeb do miski, coś tam było, że suche osobno, mokre osobne, eee... W lodówie pootwierane słoiczki z suszonymi pomidorami i oliwkami. Pietrucha atakuje z drzwi kuchennych. Koziser na blacie, mąka zawsze w zapasie, oliwa wyciskana własnoręcznie przez Dżiowanniego stoi, maślankę akurat przypadeczkiem kupiłam dla umęczonego siłownią mężczyzny. Co więcej trzeba człowiekowi do odpalenia piekarnika?  

No tak się nagotowałam i najadłam, że chyba edukację przełożę na inny raz. A lekcja bardzo istotna przed nami, gdyż nadszedł czas, żeby rozprawić się z czerstwymi jak suchary zalotami i raz na zawsze ustalić, że z kobietą o ruchaniu to trzeba z klasą...

A karczoszki kuszą...

niedziela, 18 listopada 2012

Njokki

Hmm... Dyniowe gnocchi z masełkiem szałwiowym, zupa z czerwonej soczewicy i kawowe ciasto z dark muscovado. Czy o jedzeniu chcę pisać? Niekoniecznie jest o czym. Gnocchi choć niezłe, nadal daleko w tyle za tymi cudownymi z Olivetello. Za drugim razem spróbuję klasycznie, po bożemu. Zupa jak zupa, zawsze wychodzą zacne. Ciasto... Nie, nie o cieście. Po wyjedzeniu połowy migdałów w mlecznej czekoladzie z małego pudełka, każde wspomnienie słodyczy staje się przykre. Dodatkowo migdały w mlecznej czekoladzie to niewdzięczny temat, gdyż uruchamia ten rodzaj głodu, który wyjaławia.

Wyjaławia... jakież to wybitnie trafne... W od dawna trwającym procesie sterylizacji dochodzę do frustrującego wniosku, że nie da się najeść i nie poplamić. A tak bym chciała inaczej... Głupie pragnienia można w najlepszym wypadku zdezynfekować. Np. whisky z lodem w szklaneczce, która zsuwa się na kanapę i rozlewa.
Wśród mało zrozumiałych refleksji na temat życia, prezentuję gnocchi na nowym talerzyku. 


poniedziałek, 12 listopada 2012

Clafoutis

Dziś niewiele. Gra mi The Smiths. 

Take me out tonight, 
Oh, take me anywhere, I don't care, 
I don't care, I don't care...  


 


Dorzucam także foty żeberek po myśliwsku i clafoutis z gruszkami w białym rumie. Taki polsko-francuski romans na stole. Taki, że Polka bogata w umami na tym stole leży, a Francuz ją po żeberkach białym rumem oblewa i oblizuje. I don't care, I don't care...
  

czwartek, 8 listopada 2012

Między blokami

Z akapitów moich myśli od dawna wykreślam te zdania, w których coś jest "trudne". Tylko nie zawsze mam czym te luki wypełnić...Ostatnio generalnie zajmuje mnie dylemat zapełniania dziur. Zresztą, nie tylko mnie. Obejrzałam właśnie króciutki reportaż z otwarcia drzwi do najwęższego domu na świecie, który stanął w Warszawie pomiędzy dwoma blokami, wypełniając lukę w przestrzeni miejskiej. Budynek ma zaledwie 122 cm szerokości. Jedna z sąsiadek, zapytana o to, co sądzi o tym niecodziennym przedsięwzięciu, powiedziała: Myślę, że dużo ludzi chciałoby mieć taką odskocznię, że pojadę do jakiegoś miasta, jakąś dziurkę wykorzystam. Rzeczywiście trafna obserwacja...


Zmarniałaś - usłyszałam niedawno. Coraz bardziej cię brakuje. Jako że nasilają się ostatnio niepokojące pytania o moje dobro ogólnie pojmowane, rozwiewam wszelkie wątpliwości - nie mam bulimii (słyszałaś?). To nie w moim stylu. Jem. Uwielbiam jeść. Smakuje mi. Nie rzygam. Chyba, że po tzw. "potrawce warzywnej" rodzicielki, ale to po prostu diabłu trzeba zwrócić, co jego. Laskowo-czekoladowy placek z gruszkami był tak dobry, że jadłam jeszcze ciepły. Także proszę się nie zamartwiać, ani nie umartwiać. Ya żyję, mam się nie najgorzej. Żyję w przestrzeni między blokami. Schudłam, bo się nie mieściłam.


środa, 7 listopada 2012

Lenienie

na zwolnienie
chodzą lenie
jestem leniem
się nie zmienię
choć mam tylko przeziębienie
zalecono - wyleżenie

toteż leżę...

może zmajstruje jakiś postal później

na słuchafonach Maaaajjllllssss


sobota, 3 listopada 2012

Trzy baby

Człowiek głupim się rodzi i głupim umiera.

No ale chwila chwila... Skąd ja mogłam o tym wiedzieć mając 17 lat? Wybrałam sobie wtedy przyszłość po obejrzeniu 20-minutowego programu publicystycznego. Padło mi na głowę, jak z tym tatuażem. Kobieta w średnim wieku zaprosiła do studio ze 3 terapeutów i tak sobie gaworzyli o pracy, o ludziach, o życiu... I to takie mądre mi się wydało, że stwierdziłam, że ja też chcę być taka mądra, jak oni. Też tak chcę. Potrafię słuchać, potrafię mówić - tak mogę pracować. Przynajmniej wtedy byłam o tym święcie przekonana. Jak w przypadku każdego zainfekowania mentalnym wirusem, szybciuteńko ułożyłam bezkompromisowy plan działania i czekałam. Okazało się, że najpierwej czeka mnie 5 lat szkoły, a dopiero potem mogę stać się mądra. Z egzaminów pamiętam doskonale jedno wydarzenie. Do akademickiego pokoju trafiłam razem z dwoma laskami, które robiły 3 podejście. Nie były suki miłe. I taki oto dialog pamiętam:

- Tylko tutaj składałaś papiery? Tylko na jedną uczelnię?
- Uhm.
- To albo jesteś zajebiście dobra, albo zajebiście naiwna.

Heh. Ja po prostu bywam zajebiście bezkrytyczna, ot cała tajemnica sukcesu.

Czemuż o tym piszę? A no dlatego, że ostatnimi czasy jedyne mądre pierwiastki, które mnie przenikają, to trzy baby. Mądrość mnie spotyka na dmuchanym materacu, dryfującym w kierunku Poprawy. Tak, tak... człowiek po prostu musi usłyszeć jedno mądre zdanie, bo sam to nie wymyśli nic podobnego... Potem mądrości słyszę, że pierdolę. Że jak się nie będę z tego cieszyć, to na chuj mi to. I że za lat kilka do tego właśnie będę tęsknić. A potem tkwię w rozmowie o dużych penisach. I tak się cieszę, że mam takie mądre te baby. Takie one boskie i cudowne wszystkie trzy. Dużo bym o nich mogła napisać... 

I tyle z moich mądrości. Udało mi się nie rozpaczać z powodu trzyletniej dziury w czasoprzestrzeni, co uważam za sukces, poprawę oraz zawdzięczam rozmowie o penisach. Dziękuję. Amen. Dochodzę. Doszłam.




czwartek, 1 listopada 2012

I taka lajfa...

Październikowy gwałtowny spadek temperatur znoszę z trudem. Te pierwsze 0 st. na zegarze zawsze wydaje mi się ekstremalną sytuacją graniczącą z klęską żywiołową. Wszędzie mi zimno. Marzną mi nawet kości, a zimne powietrze niczym intruz wdziera się we mnie natrętnie z determinacją gwałciciela. Dlatego tak chętnie garnę się do tych ciepłych miejsc. A mam ich kilka...

W tej chwili rozgrzewa mnie Spiritchaser, który działa niczym termoobieg.



I sru, teraz dalej już nie napiszę...