niedziela, 30 października 2011

Run, desire, run...

Tyle Wam chciałam dzisiaj napisać... 

Tyle opowieści czeka na swoje 5 minut. Jeszcze wczoraj o swoje miejsce na głównej walczyły historia o polskich wzwodach oraz przypowieść o trudach relacji damsko-damskich. Wątki pełne anegdot, soczyste jak schabowe, pikantne jak gulasz spod lady baru mlecznego. Apetyczne. Nie powiem jak.

Tyle Wam chciałam dzisiaj napisać..

Nie zostawię Was jednak z pustymi ręcyma. Dzisiaj za mnie przemawia Maynard.



 Tyle Wam chciałam dzisiaj napisać... Napiszę jeszcze.

wtorek, 25 października 2011

Kapeć rozlazły

Ciszę przerywam, ponieważ ścisk w żołądku mnie złapał. Taki skurcz tępy, co to rozprzestrzenia się na całe ciało i  pochłania zapasy energii potrzebnej na przykład do spreparowania prezentacji ważnej w pałerpojńcie. W efekcie prezentacja owa utkwiła w martwym punkcie slajdu o nośnym tytule, a ja siedzę i ból żołądka próbuję uleczyć. Nie pomagają leki w ilości całego opakowania Relanium popitego shirazem hiszpańskim (cóż za dekadencja), nie leczy "Down in the Hole", ni krechy długości mojego ego. Zawodzą metody nacięć równoległych, prostopadłych, skośnych i ściegiem Richelieu. Nawet ostatnia deska ratunku, nałogowe regulowanie uczuć za pomocą mężczyzny gotowego na wszystko, przegniła dryfuje po wodach beznadziei. Innymi słowy, wszystkie metody znane i od lat stosowane tym razem okazały się bezskuteczne. I do jakiego lekarza mam się teraz zgłosić? Przecież żaden doktor od żołądka nie powie mi czegoś, czego bym nie wiedziała.

Postanowiłam więc sama sobie pomóc. Metodą rozumowania logicznego, jak profesor uczył, dotarłam do wniosku pewnego, opartego na poniższych przesłankach:

P(1) Boli mnie żołądek.
P(2) Ból żołądka ustępuje po wyrzyganiu treści.

Wniosek zatem logiczny, oparty o modensy srensy, wskazuje, że wyrzygać się powinnam. Co też czynię od paru minut. Profesorze mój, pamiętam jak 6 mi chciałeś do indeksu wpisać. Prawie doszłam. Czy tobie też podobały się moje nogi?

Skurcze żołądka wywołał robak taki jeden, taka trutka normalnie rozkoszna. Moje robaki też ze mną rozmawiają, a ten konkretny wspominać zaczął czasy dawne. Czasy szkolne. Czasy przepiękne. Czasy tak dobre jak heroinowa słodycz. Gdzie większość słów pisane było z wielkiej litery, bo wszystko było tak Ekstremalnie Ważne. Człowiek nie smucił się wtedy, nie cieszył, tylko bolało go w chuj albo jarał się i spalał. Gdy w głowie pojawiał się nowy pomysł, bez reszty się temu oddawał, pochłaniał, jakby bez tego życia nie było. Na nowe przygody zawsze odpowiadał gotowością i w imię smakowania żywotu rzucał się w otchłań najczarniejszą bez refleksji większej. Bo co też mógł wiedzieć o upadaniu? Robił te wszystkie smakowite rzeczy, których teraz się wstydzi albo żałuje. Rzucał się na życie jak głodna hiena na padlinę.

A nie jak teraz! Jak taki kapeć rozlazły!

Nienawidzę cię, kapciu. Za mądrość życiową, doświadczenie i odpowiedzialność cię nienawidzę. Za myślenie o konsekwencjach, za poszukiwanie bezpieczeństwa. Za harmonię i dbałość o balansowanie zaburzeń równowagi. Za niemoc. I za te chwile, kiedy się człowiekowi chce wszystko i nic jednocześnie. Dlaczego nic mnie nie pochłania? Dlaczego jaram się i stygnę w tym samym momencie? Kurwa, no!

Jak debil w tych kapciach, do tego szlafroka... Takie ważne rozwojowo kapcie prowadzą człowieka na emocjonalną Saharę.

Nie mogę dalej. Idę. Tiramisu sobie zrobię. Wrócę.

poniedziałek, 24 października 2011

Taka piękna

 „Jesteś taka piękna, że zaburzasz równowagę tego miejsca”.


To Adam mi tak powiedział.

Adama tydzień wcześniej przedstawił mi szef. Bo pan Adam kiedyś z nami pracował, oooch, ale potem jego talent został zauważony w samej stolicy, aaaaaach, i pan Adam musiał wyjechać, żeby karierę robić, bo taki zdolny jest, że uuuuuuch i na pewno nigdy nie zapomni o naaaaaaaasssssss… Adam ze stolicy przyjechał, żeby obserwować marny żywot szeregowych, by potem uczony raport wygenerować, opublikować go w kilku poważnych i profesjonalnych czasopismach zmieniając jedynie tytuł i regularność znaków interpunkcyjnych i wreszcie głosić w kraju na konferencjach, ale tylko tych rekomendowanych. Bo pan Adam to poważny uczony.

Adam, lat ok. 34, wysoki, przystojny. Oczywiście utalentowany. Przedstawiliśmy się, uścisnęliśmy dłoń, wymieniliśmy spojrzeniami i uśmiechami. 20 sekund. Więcej czasu nie było potrzebne. Dalej pozostało czekać na „przypadkowe” odwiedziny w gabinecie lub „omyłkowo” wybrany numer wewnętrzny do mnie. Adam nie wyglądał na kogoś, kto może mnie zaskoczyć - przyszedł dwa dni później. Oczywiście w celu gromadzenia danych do raportu, nie inaczej. A jakaż to była przemiła konwersacja! Adam w końcu mógł opowiedzieć o swoich doświadczeniach w pracy w stolicy, o pomysłach, jakie ma, aby działanie kraju usprawnić, o czterech językach, jakie opanował i wycieczkach po Europie całej. W końcu, zachęcany empatycznymi pomrukami, o nadziejach i trudach życia codziennego. A kawa była przepyszna. W międzyczasie o żonie także wspomniał i dziecku, co to je zabrał ze sobą na wycieczkę i w hotelu zostawił, aby oczekiwały powrotu ojca i męża. Na koniec numer swój pozostawił, bo gdybym tylko potrzebowała pomocy w pracy, to on mi bardzo chętnie pomoże. 

Dnia następnego Adam pojawił się na imprezie integrującej pracowników za pomocą wódki i śledzia. Niefortunny kształt ułożenia stołu w formę podkowy sprawił, że Adamowi coraz bardziej dokuczał ból karku od ciągłego odwracania się w kierunku mojego istnienia. Na pewno chciał dokończyć rozmowę o trudnej sytuacji politycznej, bo człowiekowi tak ciężko na duszy, kiedy się wygadać nie może. A żony, która od 10 lat go słucha akurat pod ręką nie było. Dziecka biedna musiała pilnować.

Po godzinie biesiady wpływ narzędzi integrujących powoli zaczął dawać o sobie znaki, bo parkiet wypełnił się ochoczymi pląsami frywolnych mężatek. Adam, w miarę trawienia kolejnych partii śledzia, także zapragnął tańca i zabawy. Zaczął od tych dziewczyn w grubych swetrach i krótkich mini – nie do końca zdecydowanych na seks, ale jakby co, to kieckę będzie łatwo podwinąć. Takie nie odmawiają. Mijały godziny wyznaczane przez koleje kieliszki, a Adam coraz wyżej podnosił sobie poprzeczkę, aż wreszcie późnym wieczorem zaliczył taniec z każdą przedstawicielką płci mniej lub bardziej pięknej, a także taniec solo z elementami break dance. Do mnie jednak nadal nie dotarł. Pomyślałam sobie… W zasadzie nie pamiętam, co sobie pomyślałam, ale na pewno brzmiało to podobnie do „ajdontker”. 

Strategia Adama dopiero po fakcie stała się dla mnie klarowna i przejrzysta. Adam, jako osoba oczytana i utalentowana, po prostu doskonale wiedział, że aby upolować zwierzynę, musi ją najpierwej od stada oddzielić i osłabić moc obronną. Gdy tylko zostałam przy stoliku w kształcie podkowy sama, Adam natychmiast przystąpił do ataku. Przysiadł się, zagadał, jaka kawa przepyszna i śledź świeżutki. Wzrok zatrzymał na moich nogach tak, jakby w tajemniczy sposób komunikował się z moim udem, przemawiał do niego, hipnotyzował. Adamie, oczy mam tutaj. Wtedy też powiedział mi, że przeprasza, ale jestem taka piękna, że zakłócam równowagę tego miejsca. Że najpiękniejsza jestem. I że te moje nogi są takie piękne…

Aaaaaaaaaaaadaaaaaaaaaaaamieeeeeeeeeeee… Zaskocz mnie. 

Przez chwilę zastanawiam się jakie nogi ma jego żona. Kiedy ona ostatnio słyszała, że są piękne? Widziałam Adamie, jak na mnie patrzyłeś. Słyszałam, co mówiłeś moim nogom. Mógłbyś tak bardzo oszaleć, gdybym chciała. I do stolicy byś mnie zabrał, i na wycieczkę po Europie całej. Języka nauczył. Kolegom opowiadał, że to najlepszy czas w twoim życiu, że seks jest genialny, a kawa przepyszna. Taki szczęśliwy byłbyś ze mną. Tylko co ty byś Adamie za te 10 lat zrobił? Czy wtedy moje nogi też będą piękne? Czy dalej będziesz chciał na wycieczki zabierać czy w hotelu z dzieckiem zostawisz? 

Powiem ci Adamie, jeśli nie wiesz. Za 10 lat jedyna równowaga, jaką będę ci zakłócać, to równowaga w oddawaniu moczu.Czy ja znaczę coś więcej niż nogi?

I tak oto dobiega końca historia moja. Imiona bohaterów zostały zmienione. Wszelka zbieżność przedstawionych osób i miejsc jest przypadkowa. Adam tak naprawdę ma na imię Jarek. Czy zrobił coś złego? Nie mi to oceniać, bo lepsza nie jestem. Ale o tym następnym razem…

poniedziałek, 17 października 2011

Z ptakiem pawiem

Trudność dziś pewną odczuwam w dzieleniu się nieszczęściem, ponieważ szept dziwki mojej bardzo wyraźnie do mnie dotarł, a to, co powiedziała, sprawiło, że łagodniejszym okiem na nią spojrzałam i grzecznie w kącik pokoju odstawiłam (podzielę się tym, w czasie odpowiednim). Siedzi tam sobie i spokojnie mi przygląda. I widzi, jakam podjarana tym, że do mrocznego grona czytelników dołączyła trzecia osobistość, Dobro-Mnie-Pilnujące-Od-Dawna, ludziczek zawsze czuwający nad poziomem normalności mojej. Łelkam, ajlawju.

Słów kilka na wstępie napisać potrzebuję. Jako że przez ostatnich siedem lat jedyne, co napisać zdolna byłam, to listy z zakupami i dwuzdaniowe maile z gorącymi pozdrowieniami, pierwsze posty składu i ładu nie mają. I mieć nie będą. Jak kaleka z połamanymi kończynami i brakiem lewego zęba stawiam te litery, a przede mną długi rehab. Ajdontker. Pytacie pewnie cóż takiego się zadziało, że w końcu zadziałało? Ach, doprawdy, nie musicie mnie prosić o odpowiedź. Poważnie mówię, nie klękajcie, nie błagajcie, znacie przecież łaskę moją. I TAK WAM NIE POWIEM! 

Za dużo nieszczęść się w mojej głowie zebrało, których pomieścić już nie mogłam. Usiadłam więc sobie cichutko na kocyku, przy kaloryferze i układając puzzle z ptakiem pawiem zaczęłam słuchać. Siedziałam tak dobrych kilka dni, aż myśli zaczęły się układać w historie. Kawałeczki rozsypanki zaczęły nabierać kształtów. Trudny to obraz do ułożenia, bo układanka ta to spotkanie z własnym niezadowoleniem, frustracją, lękiem, niepokojem i tym, co pozostanie niespełnione. Zbieranie tych historii w całość to trud dokonywania wyborów i żegnania się. Jak mawiał pewien stary Indianin: „Dokonujesz wyboru, czy idziesz drogą A czy B. Nie możesz iść obiema naraz”. Nie mogę… 

Pomyślałam więc, że może spisanie kilku historii doda mi odwagi, by iść dalej (?). Toteż pisać zacznę wkrótce. Jeśli zaś zamilknę na czas długi, oznaczać to będzie, że poległam, a ciało moje znajdziecie przy kaloryferze, nad puzzlami z ptakiem pawiem. O takimi:
 

środa, 12 października 2011

część IV. Spotkanie

Początkowo tylko się przyglądam. Siedzi na łóżku nieruchoma; spokojna, ale czujna. W ciemnym i cichym pokoju słychać jedynie jej oddech – głęboki i miarowy. Światło ulicznych latarń przedziera się przez grube zasłony, delikatnie rozświetlając jej twarz. W półmroku trudno rozpoznać w jakim jest wieku. Skórę ma grubą, ale sprawia wrażenie miękkiej i ciepłej. Burza ciemnych jak noc włosów w nieładzie opada jej na ramiona. W jej rysach twarzy jest coś niepokojącego, trudno dostrzegalne piękno. Surowe oblicze łagodzi zmysłowy zarys czerwonych ust. Oczy ma zmęczone i nieobecne. Wpatrzone intensywnie w najciemniejszy punkt. Mieszanka zielonowodnistego błękitu i miodu. Gdy w nie spoglądasz, widzisz każdego z miliona, który wchodził w jej ciepło, by zabrać jego część już na zawsze.

A może ona wcale nie jest taka odrażająca? Może nie muszę jej zerżnąć tylko po to, żeby odeszła?

Podchodzę bliżej. Siadam obok niej na łóżku. Nie reaguje, przyzwyczajona do bycia używaną. Wzrok utkwiła w jednym martwym punkcie, w który ja nie mam odwagi spojrzeć. Dlatego zamykam oczy mając nadzieję, że tak będzie łatwiej. Powoli kładę dłoń na jej gładkie ramię. Nadal pozostaje nieporuszona, choć pod palcami wyczuwam, jak każda jej komórka reaguje na dotyk kurcząc się. Dostępne dla każdego ciało zamyka się, po cichu zasuwając wszystkie zamki w drzwiach i gasząc światło.

A może gdy zrobię jej naprawdę dobrze, nie będę musiała płacić? Może wtedy pożegna się ze mną chłodno-słodkim uśmiechem i wyjdzie do pokoju obok? Pomyślałam, że włożę jej palec w cipkę, tak, jak lubi każda dziwka. Że to jej się spodoba, że zamknie wtedy oczy i zrobi się ciepła i mokra. Że przez ten ułamek chwili to ja będę miała nad nią kontrolę.

Powoli przesunęłam dłoń w kierunku jej ud, lekko je rozchylając. Pulsująca pod jej skórą krew zaczęła przyspieszać. Palce leniwie zatapiały się w jej gorącym i miękkim środku. Zadrżała. W tej samej chwili dziwka zerwała się, wyciągając w moją stronę swoją kościstą, zimną dłoń i zaciskając ją na gardle. Jej długie paznokcie wżynały się w moją skórę, raniąc i przecinając ją. Silny uścisk odebrał mi oddech. Dziwka zbliżyła swoje wilgotne, soczyste usta do mojego ucha. Na karku poczułam kropelki jej oddechu. Wydała z siebie przeciągły, cichy jęk, a potem wyszeptała…

część III. W jakich stringach dziwka lata, czyli składowe mojego nieszczęścia

"Jebać psychoterapeutów. Jebać prozac. Nieszczęście powinno się celebrować." YaPathia

Dziwka, jak to dziwka – za dużo tych łachów na sobie nie ma. Zwłaszcza taka drogowa. Odmiana podła to i upodlona, jak nieszczęście moje. Strach trochę taką dziwkę ruszać, a co dopiero rozbierać. Ale warunki tej gry są jasne – albo się zabierasz do roboty, albo tylko płacisz.  Dlatego i ja ostrożnie zaczynam rozbierać moją nową towarzyszkę. Po tym jak udało mi się ją lekko uśpić przy herbacie i salcesonie, powinno pójść łatwiej…

wtorek, 11 października 2011

część II. Bałwan

Na kartce tej obraz był mój przepiękny. Normalnie sam mój jeden, stworzony w chwili nastoletniego natchnienia, we w kuchni, we w nocy, farbkami. Na trzeźwo! (taaaak…) Wyczerpana wówczas pracą twórczą spać poszłam, a obraz mój został we w tej kuchni. Gdy nad ranem herbatę parzyć poszłam i salceson kroić, obraz mój nie był już tym samym. Nie był, ponieważ pod nim opis widniał, rodem z rubryki „Kulturrra”.

„Zadziwiająca abstrakcja. Szokująca dynamiką szczegółów, walką dobra ze złem, wiadomo, że z góry przegraną, jednakże dającą dziwne odczucie, że to jeszcze nie koniec zmagań autorki tego bohomazu z jakąś trawiącą ją od wewnątrz apokaliptyczną wizją końca inteligencji. Świadczy o tym chociażby motyw bałwana przebijającego się poprzez wichry dziejów i gęste świerkowe bory. Innymi słowy – im dalej w las, tym ciemniej. To jaskrawe czarnowidztwo, cóż za paradoks – bałwan miotający gromy.
Konkluzja – dzieło to nie da się zamknąć w żadne ramy zwykłej konwencji. Nakazuje wręcz zakaz dalszego tego typu prowokacji estetycznej.”

Tata

Talent został stłumiony w zarodku. 
Dziwka powoli zaczęła mrużyć ślepia...

część I. Z cyklu „Wykopane z dupy”, czyli co człowiek znaleźć może, gdy go dziwka nieszczęście dopada



Zacznę od krótkiego przybliżenia, dlaczego nieszczęście moje dziwką jest, czyli kobietą jeno puchem marnym. Ponieważ, gdyby nieszczęście było mężczyzną, JA bym wiedziała jak sobie z nim poradzić. To znaczy: hihu-hihu, głębokie spojrzenie w męskie prawdy oczy and cap-do wora kolejny. Nie ma lekko, niestety. Dziwka moja jest podła, bo mi palec wkłada w brzuch i dotyka tak, jak nie lubię. I wierci mi  w tych flakach moich, co to je już nie raz sklejałam, cementowałam, kurwa papę nawet na nie kładłam, żeby tylko się uleżały. Człowiek pcha przed sobą swój kamień codziennie i gdy mu się wydaje, że znalazł sobie w miarę wygodną pozycję do pchania, ten mu się nagle na nogi zjebuje, a Syzyf na szczyt  nawet nie dociera, co by się widokami szczytnymi nacieszyć przez chwilę. Nie lubię gór…

Enyłej… Gdy dziwka już puka do mych drzwi, to ją zapraszam do stołu wspólnego, bo chujem nie jestem. „Parzę herbatę, kroję salceson”. Rozmawiamy. Wspominamy. Myślę sobie: „Zamęczę sukę jedną, to sama sobie pójdzie”. Gorączkowo zastanawiam się, co mnie najbardziej męczy w rozmowach przy herbacie. Nie trwa to na szczęście zbyt długo, bo przed oczami moimi od razu rysuje się największy koszmar herbatkowej konwersacji. Koszmar pod tytułem: „A może chcesz obejrzeć zdjęcia?”. Nie, kurwa, nie chcę! Jebią mnie twoje wakacje w Grecji, jebie mnie twój Misiaczek i uwalone czekoladą dzieci. W białej sukience wyglądasz jak krowa, na plaży jak locha, a pod choinką jak klacz. Nienawidzę kurwa wspólnego oglądania zdjęć. Zdjęcia się robi dla siebie. O sobie, o innych, ale dla siebie. 

Więc lecę po najgrubszy album, jaki posiadam. Wywalę na stół te wszystkie zdjęcia wyblakłe i zakurzone i pozbędę się dziwki jednej. Nie podoła ona temu. Yapathia to stworzenie sentymentalne. Ono przechowuje rzeczy starsze niż pamięć. Czasem się im przygląda, czasem się wstydzi, czasem uśmiechnie. Powącha to, co przechowują stare kartki. Zapach emocji już nie jest tak świeży, ale nadal wyczuwalny. Jak zapach, który zostaje po widowni opuszczającej zakończony spektakl. 

I ja Ci tu panie kochany za album sięgam, a tu ni z tego, ni z owego kartka wylata mi przed sam nos! A na kartce tej…