wtorek, 10 lipca 2012

Urlop


Urlop. Niespodziewana wiadomość o wspólnym wyjeździe na kilka dni tak bardzo mnie ucieszyła, że w chwilę spakowałam dwie walizki i zorganizowałam plan podróży. Zdążyłam także umyć głowę, wysuszyć ją, po raz piąty tego dnia przesłuchać The Peel Sessions, uzupełnić walizkę o dodatkową parę butów i sweter (bo nigdy nie wiadomo…) oraz dać upust mojej radości z podróży na blogu, załączając dwa flamingi. Czy to tylko wyobraźnia, czy też jednak tkanina bluzki była zbyt luźna i prześwitująca, ptaszyska przepędziłam tam, gdzie ich miejsce. (A gdzie ich miejsce?). W trakcie 14 godzin wakacji z PKP tylko dwa punkty podróży mogę uznać za przyjemne – nocny głos z oddali oraz zakupy na warszawskich stoiskach ze starymi gazetami. Znalazłam nieaktualne „Kuchnie, a także, ku uciesze graniczącej z orgazmem w wyobraźni – brytyjskie „Olive”, hołdujące kuchni śródziemnomorskiej. Wow! Reszta drogi minęła nam przy akompaniamencie moich wzdechów, ochów, uchów, mmmmmów i soczystych zachwytów nad kolejnymi stronami z kulinarnymi cudami.

- - - 

Urlop. Upiekłam Calzone dla wszystkich głodnych i spoconych. Obca kuchnia była dla mnie wyjątkowo przyjazna, udostępniając wszelkie niezbędne produkty i gadżety. Aby przygotować 4 Kalcone zebrałam:
  • 450 g mąki pszennej chlebowej
  • łyżeczkę soli
  • 7 g suchych drożdży
  • szklankę mleka o temperaturze pokojowej
  • 2 łyżki oliwy z oliwek

A potem się okazało, że tych pierogów ma wyjść 7. Do dużej miski wsypałam mąkę, sól i wymieszałam z drożdżami, by potem zrobić na środku wzorcowy dołek i wlać mleko z oliwą. Wstępnie połączyłam składniki i nieskładną kulę wyłożyłam na stolnicę. Ciasto drożdżowe na Calzone z kilograma mąki zagniata się pół godziny. Jedynym, co pomogło mi wytrwać w przygniatającym upale, była moja wyobraźnia. Po kilku ciężkich chwilach poczułam, że to jak masowanie ciała upragnionego mężczyzny. Ugniatałam ciasto, jakby to były jego mięśnie. Uciskałam, rozcierałam, ugniatałam na wszelkie strony aż powstała gładka i elastyczna masa. Polałam dłonie oliwą i dokładnie rozsmarowałam ją na ulepionej z ciasta kuli, głaszcząc delikatnie. Miskę z ciastem przykryłam ściereczką i odłożyłam na 1,5 godziny w ciepłe, wolne od przeciągów miejsce. Potem wystarczyło tylko podzielić na kilka części i każdą kulkę rozwałkować na ok. 20 cm cienkie placki, wyłożyć przygotowany wcześniej farsz, ładnie zawinąć brzegi, posmarować rozbełtanym jajkiem i umieścić w piekarniku na 25 minut, w temperaturze 200 st. Calzone można wypełnić czym tylko się lubi; włożyć ulubione dodatki do pizzy i posypać utartym serem. Moje Calzone wypełniło się obrazami ciała.

- - - 

Urlop. Malutki, ukryty w dolinie domek nad niedostępnym dla innych ludzi jeziorem wydał się idealnym miejscem na spędzenie czasu w upalny dzień. Woda była przyjemnie chłodna i nieprawdopodobnie czysta. W wysokiej trawie ułożyłam koc i schowałam się przed światem. Położyłam się i pozwoliłam ciału doświadczać przyjemności płynącej z rozgrzewania skóry i wnikania ciepła do krwioobiegu. W końcu przyszło. Upragnione ukojenie. Na chwilę uwolniło od oswojonego już smutku. Potem był już tylko cudowny odpoczynek i wspólne przyjemności. Miłe tu-i-teraz. Dzięki temu miłemu zmniejszyła się liczba zaniepokojonych pytań o moje samopoczucie, wzrosły statystyki w kolumnach "uśmiech" oraz "udział w rozmowach towarzyskich", a przy okazji opalenizna dodała kilka punktów PR*, które wykorzystam, jeśli nagle dojdzie do zagłady nuklearnej, a w postapokaliptycznym świecie za kawałek Calzone trzeba będzie płacić ciałem.


* PPR - Punkty Potencjalnego Ruchania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz