sobota, 12 listopada 2011

To, co tu-i-teraz

Dzisiaj będzie trochę o tęsknocie, bo tęsknota mnie dopadła kilka dni temu i spokoju dać nie chce. Tęsknota moja ma charakter uogólniony i konkretny zarazem, bo tęsknię do określonych osób, miejsc, chwil, a jest ich tak wiele, że wszystkie zlały się w jedną pochłaniającą nostalgię.

Tęsknię za wiosną w Toskanii. Za porankiem w jednym z Rajów-Na-Ziemi, agroturystyce Olivetello położonej na toskańskich wzgórzach. To prawda, że latem we Włoszech można oszaleć ze szczęścia kąpiąc się nago w słonym morzu i w tej samej chwili podziwiając potężne Apeniny położone na wyciągnięcie ręki. Jednak Toskania najpiękniejsza jest wiosną. Z każdej strony otacza cię soczysta, szokująca zieleń. Dni są ciepłe, ale nie upalne. Turyści dopiero rezerwują online miejsca w hotelach, więc na florenckim Piazza del Duomo wieczorem spokojnie znajdziesz miejsce na schodach, aby napić się czerwonego wina i podziwiać monumentalną katedrę Santa Maria del Fiore. Cascina wciąga niekończącym się tunelem straganów z niebiańskimi przysmakami. Tylko wiosną możesz na cztery godziny utknąć na pchlim targu, który raz do roku rozstawia się na placu przy cytadeli, gdzie z rąk zniewalająco przystojnego Włocha kupisz przepiękny pomarańczowy wazon za 4 euro. Tęsknię za wiosną w Toskanii.

Tęsknię za letnim wylegiwaniem się w hamaku na działce rodziców. Za niezapomnianą sceną, w której ja rozwalona w hamaku i brat robiący za parobka bujającego hamak w regularnych odstępach czasu kontemplujemy słuszność bytu. Tą sceną przerwaną przez Mamunię, która z rozpędem wkroczyła w naszą medytację oznajmując: „Nudzi wam się? Macie piłkę, ponapierdalajcie sobie”. Rozumiecie jak to jest z tymi dziećmi lekko zwichniętych rodziców…

Tęsknie za wesołym miasteczkiem, na które zabierał mnie tata. Za zamęczaniem dziadka grą w karty, rzucaniem w niego miśkami z fortecy zrobionej z prześcieradła i wszelkimi dziecięcymi pomysłami na zabawę, które zawsze bez sprzeciwu realizował. Tęsknię za czasami młodzieńczego niepokoju – silnego, ale w gruncie rzeczy niewinnego, bo abstrakcyjnego. Za starym domem na wsi. Za smakiem pierwszej nastoletniej miłości. Za przygodą z teatrem, który nauczył obserwować i nadawać znaczenie. Za akademickim żywotem obfitym w noce spędzone na radowaniu się i poranki na dochodzeniu do siebie. Tęsknię za Miastem, "Miastem Zjebów i Zieleni", za opcjami na spędzanie wolnego czasu, za ulubioną kawiarnią, kinem, koncertami, ósemkami, za tym bardzo mocno tęsknię. Tęsknię za chwilami, uczuciami, wrażeniami. Tęsknię za miejscami, obrazami, smakami. Tęsknię za ludźmi. Za Nią i za Nim. Za tymi wszystkimi, z którymi dzieliłam się czymś więcej niż codziennym uśmiechem i pogodnym nastawieniem do życia. Lista tęsknot jest bardzo długa.

W nostalgii mojej zastanawiam się czy za kilka lat będę tęsknić za tą chwilą, za tym co teraz wypełnia mój świat. Będę mogła wtedy tęsknić za dzisiejszym romantycznym wyznaniem niemęża, który oznajmił, że na partnerkę wybrał mnie metodą „na warzywniak” – zanim towar kupisz, musisz go obmacać i w tym samym zdaniu zaznaczam, że śpisz na balkonie i sam sobie gotujesz jutro obiad.

Może to będzie ten moment, w którym w ciągu kilku minut powstał ten blog? To uczucie „powrotu do żywych”, które towarzyszy mi od niedawna i przywraca mi świat pełen muzyki i słowa. Za „momentem w Korsarzu”, ju noł, za wieloma, wieloma…

Tak sobie myślę, że z perspektywy tęsknoty za teraźniejszością, trochę mi szczęśliwiej z tym co tu-i-teraz. Wiele za mną, ale tak samo wiele przede mną. Więc zostawiam teraz to wszystko, co było. Nie wyrzucam tylko delikatnie odkładam na półkę z ulubionymi książkami. Wolę cieszyć się z całego serca tym, co mam teraz, żeby móc za tym tęsknić za kilka lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz