poniedziałek, 15 lipca 2013

cierpienie jest w cenie

Zapoczątkowałam dziś na moim gotującym blogu cykl gotuje-i-cierpi.pl. Efekt? Mail z informacją o rekordzie wyświetleń. Chyba się ukrzyżuję widelcem...


Czy też tak macie, że konkretne płyty lub utwory przywołują wam za każdym razem określone miejsca, historie, osoby? Diamond Sea zawsze będzie historią o moim mrocznym bratu-bliźniaku z ciąży pozamacicznej.

Otworzył drzwi zatłoczonego pubu i stanął w przejściu. Mgła nikotynowych oparów powoli opuszczała ciasne pomieszczenie. Podszedł do mnie i usiadł na podłodze przy kanapie.
- Właśnie wracam z lasu. Robiłem zdjęcia.
- Co fotografowałeś?
- Martwego psa.
Jakoś wiedziałam, że nie żartował. Jemu się ten pies podobał, bo był prawdziwy. Mi spodobało się poczucie, że znamy się na wylot.
- Wiedziałem, że jak do ciebie podejdę i ci opowiem, co dziś robiłem, to zaczniesz się śmiać.

Ostatnio rozmawialiśmy ze sobą pięć lat temu. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy mieli okazję. Mroczny góral z Danii pomyka gdzieś teraz w swoim cylindrze i sutannie, dźwigając za starsze panie torby z zakupami i ucząc po godzinach dzieci gry na perkusji. Pięć lat niczego nie zmieniło. Nadal podobają mi się te zdjęcia psa.

Do głowy mi przyszła historia o Lotus Flower, słuchanym najpierw przy obrzydliwej kawie, której nie piję przecież, a potem raz jeszcze, gdzie indziej. 

Do głowy przychodzi mi myśl, że właśnie powstaje nowa historia o Little Wing. .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz