niedziela, 2 grudnia 2012

Wyspa

Lubię to, że nie muszę...


W niedzielny mroźny wieczór mogę rozciągnąć się na rozłożonym przy kaloryferze kocu i z podłączonymi do laptopa słuchawkami miąć w myślach pościel razem z Holy Other. Moja bezludna wyspa, wokół której niezmiennie dryfują aktualnie czytane książki i magazyny kulinarne. Moje miejsce, w którym nic nie muszę. Nie muszę myśleć o coraz mniej sensownej, acz coraz lepiej płatnej pracy, nie muszę martwić się o rzeczy, które dopiero się wydarzą, nie muszę zastanawiać się, czy... 

Mogę. Mogę zatopić się w oplatających i zmysłowych dźwiękach witch house. Doznania ograniczone do odczuwania ciepła przenikającego przez materiał bluzki wywołują przyjemny spokój, który poznaję na nowo, jak długo niewidzianego przyjaciela. Dryfowałam po morzu na dmuchanym materacu, gapiąc się w sufit ze łzami w oczach. Z jakiegoś powodu nie chcesz tego odpuścić - powiedziała.

Moja wyspa jest teraz nieruchoma. Stały ląd co najwyżej zmienia swój krajobraz pod wpływem fal okresowo wdzierających się w jego wnętrze. Mogę leżeć i wsłuchiwać się w rytm. Mogę śnić o odległych archipelagach. Można mnie na tym przyłapać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz