sobota, 3 grudnia 2011

O sensie i seksie (słów niewiele)

Nocne spotkanie z Oł. wyszło zupełnie spontanicznie. Taka mnie chęć naszła na opuszczenie domostwa w kobiecym towarzystwie, zaszycia się w kącie pobliskiej knajpy i kontemplowania uroków zimnego piwa (-Z sokiem czy bez? -Normalne). Zaczęłam więc wysyłać te chęci w Kosmos, łącząc się przy okazji przez pomyłkę z enterprajsem, a Kosmos odpowiedział telefonem do Niemęża, że On by przyjechał ze swoją Oł., że na kawę, na ciastko, na zabawy nocne. Przecież nie mogłam zmarnować takiego podarunku kosmicznego. W pół minuty interesownie zorganizowałam męski wieczór przy PES 12 („Dobrze ci zrobi, jak trochę odreagujesz. No może i będę się z Oł. nudzić, jak wy będziecie grać, krzyczeć, sapać, kurwować, ale najwyżej. Tak myślisz, że piwo na mieście byłoby lepszym pomysłem? No sama nie wiem… OKEJ!”). That was easy.

O godzinie dziesiątej siedziałyśmy sobie w wyizolowanym rogu przeszklonego baru, rozmawiając o trudach relacji damsko-męskich, o sensie i seksie. Po pewnym czasie naszą przestrzeń zakłóciły dwa męskie ciała.  

- Z kolegą zastanawiamy się, czy moglibyśmy postawić wam kolejnego drinka?
- Może innym razem (który nigdy nie nadejdzie). Dawno się nie widziałyśmy, chciałyśmy dziś same porozmawiać.
- To tak jak my, też się dawno nie widzieliśmy!
- To fajnie. Nie, dzięki.
Milczące oczekiwanie na opuszczenie naszej przestrzeni.
- No to… ale może…
- Na pewno nie zmienimy zdania.

Nie zmienimy, bo nie podoba mi się twoja czerwona bluza.

Nie zmienimy, bo w domu grają, krzyczą, sapią i kurwują.

A gdyby nie grali? Gdyby pod moją nieobecność dom stał pusty, z wyciągniętymi wtyczkami z gniazdek i opuszczonymi roletami? Czy nadal odmówiłabym kolejnego drinka? Ostatecznie to tylko bluza. Choć widziałam lepsze czerwone bluzy… Zastanawiam się, co ja bym robiła w takim pustym domu?... I choć tej opowieści snuć nie zamierzam, pokażę Wam, czego na pewno bym nie zrobiła.

Na pewno nie powstałby Dorsz Brendana Perrego! Ponieważ dla siebie rzadko gotuję, lubię dla innych. Dla siebie mam radość z gotowania. Prezentuję Dorsza Brendana. Zdjęcie ciulowe, bo ciemno było, Brata z lustrzanką wcięło, ja się nie przyłożyłam.



Na dorsza tego, w kawałki ości pozbawione pokrojonego (brzmi jak dobrze zapowiadająca się modlitwa, nieprawdaż?), składają się: podsmażone na oliwie szalotki, czosnek, zielona papryka w paski sieknięta, chilli papryka zerżnięta, zalane pomidorami krojonymi, zieloną pietruchą potraktowane oraz zaprawione mlekiem kokosowym. Mleko kokosowe to orgazm! Choć samo w sobie nie zachęca, jak niewygolona kobieta, to odpowiednio użyte… niebo w gębie. Mleko z nieba! Zostało mi pół puszki, toteż jutro spreparuję panna cottę kokosową z galaretką z zielonej herbaty samodzielnie wyprodukowaną. Szał! Aha, i koniecznie z Brendanem gotować, bo wam nie wyjdzie taki dobry ten dorsz jak mi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz